Zaznacz stronę

 odwoż”Moim obowiązkiem jest być jak pień drzewa.

Abym mogła być tą, która wspiera a nie tą, która potrzebuje wsparcia”.

autor nieznany

INTENCJA PRZY PISANIU TEGO ARTYKUŁU BYŁO:

*wyciągnięcie wniosków,

*docenienie siebie, rodziny i ludzi, którzy byli w tym czasie blisko nas, za drogę, którą przeszliśmy,

*pójście za słowami, które przypisuje się Mahatmie Ghandi: „Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”. Chciałam zmiany ale ona potrzebowała rozpocząć się ode mnie bo głęboko wierzę w to, że jeśli ja sobie poradzę z sytuacją i emocjami to moje dziecko też będzie potrafiło tego dokonać.

*zainspirowanie innych mam po stracie, po trudnych porodach, mam, które swoją ścieżkę rodzicielską przechodzą z dziećmi niestandardowo rozwijającymi się, bardziej wymagającymi, mam, które czują czasami bezsilność, niemoc, przytłoczenie w stosunku do siebie, swojej sytuacji i dzieci.

*pokazanie, że jestem tylko człowiekiem, ciałem pedagogicznym, terapeutą, rodzicem, który jak inni rodzice, boryka się z różnymi sytuacjami i emocjami w życiu.

 

Minęło już ponad 2 lata jak Teoś zmarł.

Weszłam na najtrudniejszą… i najpiękniejszą ścieżkę swojego życia.

Przeżyłam niezwykle wymagające i pouczające dłuuuugie miesiące.

Pamiętam KAŻDĄ nanosekundę ostatniego czasu razem.

Chciałabym abyś wiedziała:

Teoś był z nami 10 miesięcy. Był młodszym bratem Heli. Długo przez nią wyczekiwanym. Upragnionym chłopakiem w rodzinie.

Ten czas, kiedy czekaliśmy na syna i usłyszałam od lekarza, że jest, że będzie- niedowierzałam do samego końca. Do momentu, do kiedy nie wzięłam go na ręce nie byłam wstanie pojąć że naprawdę trzymam w rękach synka o którym tak dużo myślałam (pochodzę z rodziny, w której dominują kobiety😉)

Najlepszy prezent na 35 urodziny:-D (Teoś urodził się dwa dni przed moimi urodzinami)

Przez cały okres od jego śmierci próbowałam wyjaśnić, ustalić co się tak naprawdę wydarzyło -bo wiesz… życie mnie zaskoczyło.

Jego śmierć nie przyszła po miesiącach chorowania i trudnej diagnozie.

Teoś zmarł z dnia na dzień.

W sobotę świętowaliśmy I komunię św. kuzynki w gronie najbliższej rodziny a w poniedziałek wcześnie rano byliśmy już w ciężkim stanie w szpitalu. We wtorek nad ranem Teo już nie żył. Był zdrowym (przynajmniej z zewnątrz), prawidłowo rozwijającym się chłopcem.

Niespodziewana śmierć zawsze jest szokiem i traumą. Trzymałam akt zgonu własnego dziecka…nigdy w najgorszych scenariuszach nie myślałam o takim przeżyciu.

Przez lekarzy wykluczone zostały zespoły genetyczne i jednocześnie żaden specjalista (lekarz, naukowiec, genetyk– kliniczny czy naukowy)z którymi miałam kontakt,  ich nie wykluczył…

Rozumiesz coś z tego…?

„W medycynie i nauce, proszę Pani, nie ma nic pewnego”

to zdanie przyszło mi słuchać najczęściej.

 

Rozpoznanie lekarza, który ostatni widział Teo:

„Nagła choroba wielonarządowa z niepokojącymi wynikami biochemicznymi. Coś co w przebiegu przypomina chorobę mitochondrialną”.

 

Lekarze, naukowcy albo rozkładali ręce albo mieli różne podejrzenia. Swoje hipotezy.

Żadnej nie da się potwierdzić i wykluczyć i taką sytuację potrzebuję zaakceptować.

Przez wiele miesięcy nie mogłam się z takim podejściem pogodzić.  

„Jak to!? MUSZĘ mieć diagnozę!”

– powtarzałam to sobie ciągle w głowie.

„Potrzebuję mieć diagnozę by móc wyciągnąć życiowe lekcje”.

„Przecież bez tej diagnozy ja nie wiem co mogę poprawić, ulepszyć, udoskonalić, żeby mnie już tak życie nie zaskoczyło”.

 

Dzisiaj akceptuję tą sytuację, taką jaka jest.

Lekcje na życie MOGĘ i wyciągam bez tej diagnozy.

Dzielę się z Tobą moimi lekcjami, wierząc, że coś dobrego i w Tobie uczynią😊 podziel się w komentarzu swoimi wnioskami z moich lekcji. Co zabierasz ze sobą?

 

  1. Ratuj siebie- załóż maskę tlenową najpierw sobie!

Pogrążona w rozpaczy leżałam całymi dniami przez dwa miesiące na łóżku i nie miałam ochoty  jeść ani pić. Zdrowie, które było zawsze cenną dla mnie wartością przesunęło się na ostatnie miejsce.

Ja zakręcona na zdrowym żywieniu, jedzeniu systematycznym, ekologicznym, zdrowych nawykach, bieganiu (półmaratony, maraton i roczne biegowe wyzwanie K. Rowińskiej) , oczyszczaniu organizmu 2x w roku, zafascynowana kuchnią 5 przemian, medycyną wschodu i całościowym podejściem do zdrowia.

Wiesz czego pragnie matka, kiedy umiera jej dziecko, które jeszcze niedawno karmiła piersią? …Być przy swoim dziecku. Bez względu na to gdzie ono teraz jest.

I w tym całym klimacie 4,5 latka. Uporczywie dopraszająca się śniadania:

– „Mamo wstań. Jeszcze nie jadłam śniadania. Głodna jestem”.

Zniknęły nasze rytualne królewskie poranki (znasz cytat: „śniadanie jedz jak król, obiad jak książę a kolację jak żebrak”? my nim żyliśmy). Pełna zastawa na stole z produktami do wyboru.

Włączyłam tryb „przetrwaj”.

 

  1. Mam wybór co zrobię ze swoim życiem.

Ja mam ten wybór!

Ponieważ „stałam nad przepaścią” to jak pokieruję swoim życiem, co wybiorę zależało tylko ode mnie.

To co przeczytasz poniżej może być dla Ciebie trudne, niezrozumiałe a może nawet dziwne. Niemniej jednak odważam się odwołać do tych wspomnień bo to dla mnie punkt wyjścia z sytuacji w której się znalazłam.

Drugą książkę, którą przeczytałam w czerwcu 2018 roku była książka Viktora Frankla „W poszukiwaniu sensu życia”. Szłam wtedy na spotkanie ze znajomą mamą. W pamięci zapadło mi jedno zdanie:

„Dlaczego nie odbierzesz sobie życia?”

To zdanie zadawał swoim pacjentom Frankl. W odpowiedzi na to pytanie szukał wskazówek, którymi kierował się w dalszym prowadzeniu terapii.

Mocne pytanie!

Szukałam swojej odpowiedzi i długo do mnie nie przychodziła.

A kiedy przyszła:

„Nie chce dla Heli takiego dzieciństwa”

4,5 latka, stoi na cmentarzu. Patrzy na tłum ludzi i małą białą trumnę z bratem w środku. Dwóch panów chowa tą trumnę w wykopany dół w ziemi. Codziennie lub 2-3x w tygodniu jest z rodzicami na cmentarzu. Patrzy na nich a oni: płaczą, milczą, nie chcą się bawić, rozmawiać. Mama długo śpi, mało je, płacze. Tata jest w domu. Zajęty swoimi zadaniami.

Jej pytania codzienne a szczególnie to jedno. Niespodziewanie zadane w samochodzie:

„Mnie też zakopiecie w piachu jak Teosia ?”

Jak z takim bagażem Hela ustawi swoje zdrowie psychiczne w dobrej kondycji i przeżyje swoje życie?

Znałyśmy się przeszło 4 lata. Wiedziałam jakie ma talenty, zasoby, predyspozycje ale też wiedziałam o jej słabszych stronach.

To pytanie nie dawało mi spokoju. Myśl o przyszłości Heli była dla mnie zbyt trudna.

Przytłaczająca.

Jednocześnie tęsknota rozdzierała serce.

 

Mam wybór.

A skoro go mam to potrzebuję go dokonać.

Ważył się miesiącami.

 

-Idę dalej.

Pomimo tej wielkiej straty i pękniętego, krwawiącego serca.

Każdy dzień zaliczam od nowa.

 

  1. Głębokie poczucie sensu i działanie w zgodzie z własną intuicją.

Postawiłam sobie jeden warunek:

„Moje życie nie może przypominać poprzedniego życia.

Jestem inną osobą.

Chcę budować życie wokół głębokiego poczucia sensu tego co robię”.

  • To przekłada się na ludzi:

*z którymi współpracuję,

*z jakimi spędzam czas,

*kim się otaczam,

*o czym z nimi rozmawiam

  • Rodziców, dla których jestem dostępna zawodowo,
  • Kursy w których biorę udział,
  • Co jem,
  • Co czytam,
  • Jakimi emocjami się otaczam.

Tak zdecydowałam.

Chcę dotykać źródeł problemów w życiu prywatnym i zawodowym.

Źródła problemów dla mnie to nawyki, wzorce, schematy, emocje i potrzeby.

Nie chcę iść drogą „na skróty”.

Nie chcę „gasić pożarów”.

Nie zaspokajają mnie powierzchowności i kręcenie się w błędnym kole.

Szukam przyczyn i skupiam się na uczeniu umiejętności.

 

  1. Wyjdź z roli ofiary.

Rola ofiary pozbawia mocy sprawczej.

Mam wpływ na to co mnie spotyka i na to jak to doświadczenie odbieram.

Jeśli nie mam na coś wpływu odpuszczam.

Robię tylko tyle ile jestem w stanie.

Moje nastawienie przekładało się na moją energię czyli jej brak a to rzutowało na inne sfery.

Społecznie widziana byłam przez pryzmat wielkiej tragedii. Czułam przez wiele miesięcy litość, brak dyskusji, brak rozmów, część osób z rodziny, znajomych nie śmiała wspominać Teo, odsunęli się bliżsi i dalsi znajomi, powstał dystans lub wręcz udawanie, że się nic nie stało.

Nie wiadomo z której strony podejść do takiej matki przecież.

Omijanie tematu, życia które przeminęło, było najgorszą z możliwych opcji. Moje serce potrzebowało rozmawiać i wspominać synka. Mieć momenty na płacz ale i radosne wspominanie aby obrazy tych pięknych momentów utrwalić na zawsze.

Użalanie się nad sobą nic mi nie dawało.

Dałam sobie 30 dni na „wiszenie w hamaku”. Kiedy miałam już dość siebie- chciałam iść do przodu. Nie taplać się w tej „kałuży krwii”.

Wyjście z roli ofiary to odważny krok w stronę wzięcia odpowiedzialności za to co robię i co myślę. Napisałam sobie „program naprawczy” i go realizowałam. Małymi krokami. Robić cokolwiek aby tylko być w innym miejscu niż dotychczas.

 

Co mi pomogło wyjść z roli ofiary:?

  • Psychoterapia indywidualna,
  • psychoterapia w parze- byliśmy w tej stracie razem
  • spotkania z moimi cudownymi matkami z grup wyjazdowych Pracowni PoliSensor. Przy nich czułam się zrozumiana, otulona.
  • rekolekcje w grupie rodziców po stracie. Pojechaliśmy na nie z mężem razem- 4 miesiące po śmierci Teo (http://www.stratadziecka.pl/aktualnosci/swiadectwa/43289/edyta). Pchana impulsem zrobienia „czegokolwiek” by zrozumieć to co się wydarzyło.
  • Udział w szkoleniu certyfikacyjnym na edukatora Pozytywnej Dyscypliny. Brałam w nim udział miesiąc po śmierci Teo. To było moje pierwsze i nie najłatwiejsze „wyjście do ludzi”. Widok dziecka, w wieku Teo, które jadło z piersi na szkoleniu pokazał mi jak bardzo potrzebuję „maski tlenowej”.
  • Zadbanie o swoje potrzeby, sprawy dla mnie ważne na tamten moment: https://pracowniapolisensor.pl/jak-jedno-celne-pytanie-dzwieczalo-mi-w-glowie-dlugie-miesiace/
  • Skupienie na ciele: masaże, terapia craniosakralna
  • Wyjazdy z grupami dzieci i młodzieży z dysfunkcjami rozwojowymi, które „pionizowały” mnie w ciągu dnia.
  • Psychoterapia indywidualna „Edytko ułóż plan dnia. Wystarczą 3 rzeczy. Zrób jedną z nich i doceń siebie, że ją zrobiłaś. Powiedz sobie jak bardzo doceniasz siebie za ten mały gest.”- to najważniejsze i najtrudniejsze zadanie, które dostałam do zrobienia. Ja zadaniowiec.
  • Książki ratują moje życie. Sporo ich było. Jak już mogłam na nie patrzeć i wrócić do pasji czytania. Uwielbiam czytać a przez ponad rok nie wzięłam żadnej książki do ręki no poza kilkoma. M.in:

Viktor Frankl „W poszukiwaniu sensu życia”

Davida Hawkinsa „Techniki uwalniania” miesiącami do niej wracałam

Maria Nowak-Szabat „Zdrowie psychiczne z Ajurwedą”. Marysia otworzyła mi oczy na wiele spraw i pozwoliła połączyć fakty. Przyczyniła się też do znalezienia dietetyka, który połączył moje objawy ze źródłem problemów i wstępnymi wynikami Teo.

Bożena Kropka „Ugotuj sobie zdrowie”

Jirina Prekop „Mały tyran”

  • Współpraca z rodzicami maluszków w temacie regulacji, zaburzeń Integracji Sensorycznej i snu, którą realizowałam w ramach swojej działalności i dla DobraNocki. Konfrontacja z emocjami matek. To dziwne być może dla Ciebie, która czytasz te lekcje. Być może zadajesz sobie pytanie: „Jak można po takim doświadczeniu pracować z małymi dziećmi?” Ja czułam, że dotykanie tego delikatnego obszaru było dla mnie cenne.
  • Czas tylko dla siebie. W salonie. Na ulubionym hamaku
  • Skupienie na faktach. Nie ocenach, osądach, moich nadinterpretacjach. Szukanie odpowiedzi na pytanie „Jakie są fakty?”
  • Dieta rotacyjna, którą zbudowała dla mnie dietetyk Bożena Kropka po dogłębnej analizie wyników moich badań i przeprowadzonym obszernym wywiadzie: https://www.bozenakropka.pl/
  • Konsultacja z Bożeną Kropka i wyeliminowanie z diety tego co wg jej teorii „Program 6 kroków wychodzenia z alergii” mi nie służy było sięgnięciem do źródła. Postęp w moim byciu był tak duży, że nie mogłam uwierzyć. Od lat męczyło mnie „zamglone myślenie”, trudności w koncentracji, problemy z zapamiętywaniem, pobudliwość, rewolucje jelitowe, bóle brzucha niewiadomego pochodzenia, przewlekłe, nawracające stany zapalne zatok, wrażenie arytmii serca. Wszystko ustało. Kontrole co 2 -3 mce wyników badań i nowe wskazania, robiły swoją robotę.
  • Szkolenie Bożeny Kropka: „Zdrowi rodzice=zdrowe dziecko” poukładało mi wiele informacji, sfer w ramach, których pracuję.
  • Mąż, który stanął w kuchni przez miesiąc odciążając mnie z tego obowiązku, żebym mogła skupić się na sobie. Byłam w tedy w zdrowotnie najtrudniejszym swoim momencie. Minął właśnie rok od śmierci Teosia.
  • Nie użalający się, nie ściągający w dół. Znajomi z poczuciem humoru.
  • Kolorowa pomadka do ust. Pomadka na ustach dobrze robi na głowę😉. Jeden z najtrudniejszych kroków, które wykonałam wykopując się z depresji. Pomalowane usta kojarzyły mi się z radością a ja jej nie miałam w sobie. Za to miałam niespełna pięciolatkę w domu, która często mi mówiła, że jak śpiewam jej kołysankę to ta kołysanka jest smutna.

-„Jak to możliwe kochanie, przecież śpiewam Ci tą samą kołysankę co zawsze?”- mówiłam. Dzieci wiedzą dobrze. Czują emocje! Ich „małe antenki” wychwytują mamine pole serca. Pomalowane usta pokazywały Heli radość a mi dodawały odwagi.

  • Medytacja „najdziwniejsza rzecz”, tak o niej myślałam kiedyś. Długo się do niej zbierałam a teraz nie wyobrażam sobie dnia bez niej. Posiedzieć w ciszy. Cisza, która nigdy nią nie jest.
  • Konfrontacje z pytaniami Heli. Z jej emocjami. Z jej tęsknotą za bratem. Z jej zachowaniami. Ten mały człowiek stał się moim nauczycielem.
  • Spotkania rodzinne takie małe, w naszym 3 osobowym zespole. Z mniejszą lub większą regularnością odbywały się byśmy działali razem. Razem pracowaliśmy nad naszymi emocjami a ich było dużo. Mamy to „szczęście”, że dużo z mężem razem pracujemy. W latach 2018-2020 odbyliśmy w domu i na wyjazdach ponad 80 spotkań rodzinnogrupowych. To świetny wynik jak na dwa lata pracy.

Za co lubię te spotkania rodzinne?:

*Za skupienie na rozwiązaniach,

*za pracę nad koncentracją,

*za „nie zamiatanie pod dywan”

*za uczciwość w relacji

*za uczenie się dialogu

*za słuchanie, każdej ze stron

*za momenty, kiedy każdy może czuć się ważny, wysłuchany, wartościowy bez względu na to ile ma lat i jaki rodzaj dysfunkcji mu towarzyszy

*za nazywanie rzeczy po imieniu

*za nie tracenie czasu na gderanie

*za oszczędność czasu

*za uczenie dzieci samodzielnego myślenia

* Skupienie na rozwiązaniach najlepszych dla wszystkich w domu a nie tylko dla jednej osoby,

*testowanie rozwiązań i wracanie do nich,

*otwartość na popełnianie błędów i wyciąganie wniosków,

*zobaczenie, że życie z drugim człowiekiem, rodziną to proces dogadywania się, budowania relacji,

*pozbycie się myślenia: „moja racja jest najmojsza”

  • Określenie wartości życiowych, które są dla mnie ważne.
  • Udział w pięknym projekcie: „Ta Szansa dla żłobków”. Kierowanym przez kobietę z wartościami i głębokim poczuciem sensu tego co robi. Wyszłam do ludzi. Mogłam dzielić się doświadczeniem i korzystać z energii drugiego człowieka.
  • Nieograniczony dostęp do internetu, który pozwalał mi zgłębiać moje poszukiwania.
  • Kontakt z naturą i długie spacery
  • Skupienie na pracy
  • Kurs Beaty Nawrockiej-Misiewicz „Emocji się nie je” był czasem skupienia się na źródle moich problemów.
  • Konsultacja indywidualna i warsztat grupowy z Anią Choińską z Instytutu pojednania na rzecz rodzinie, która przeprowadziła mnie z sercem przez etap domykania żałoby. Godzenia się ze stratą. Zrozumienia dla inności przeżywania tego czasu przez męża.
  • Udział w kursie Marii Nowak Szabat: „Zdrowa tarczyca z Ajurwedą”. Zrobiłam go sporo przed stratą ale wiedza z niego pozwoliła mi zrozumieć miejsce w którym się znalazłam. Moje emocje, rozpoczynające się problemy z tarczycą, stan zapalny, który zaczął się toczyć w moim organizmie.
  • Konsultacja z dr Anna Kutkowską-Kaźmierczak genetykiem klinicznym. Uczucie ulgi to mi towarzyszyło po każdej rozmowie. Czułam, że w końcu jest „specjalista”, który rozumie o czym mówię. Który ma podobne doświadczenia.
  • Kryzys w związku. Przyszedł i on. To musiało się wydarzyć. Rodziny, które poznałam na rekolekcjach też go przechodziły. Nie każda go przeszła razem. I to też jest ok. Nie da się zmusić drugiej osoby by poszła do przodu jeśli tego „nie czuje”. Jeśli wybiera inną drogę dla siebie. Każdy ma prawo iść własną ścieżką. Każdy z nas jest w swoim procesie. To był najtrudniejszy etap naszych wspólnych 10 lat razem, do którego doszliśmy w naszym związku. Tragedia, którą przeżyliśmy jako para i rodzice część ludzi łączy a innych oddala od siebie. Widzieliśmy to i wiedzieliśmy o tym oboje.
  • Wypracowanie przekonania, że w relacji pomiędzy ludźmi tylko 50% jest po mojej stronie. Przekroczenie progu zaangażowania wywołuje po drugiej stronie (bez względu na wiek drugiej osoby) odpuszczanie, brak zaangażowania i zniechęcenie.
  • Moja wiedza w temacie: 

*samoregulacji, obszaru biologii

*snu

*rozwoju dziecka

  • Postawienie sobie granicy na co sobie mogę i chcę pozwolić w kontaktach z innymi ludźmi a jakiego progu nikomu nie pozwolę przekroczyć.
  • Postawienie siebie na pierwszym miejscu.
  • Sprowadzenie do domu Coffiego- Cavalier King Spaniel to miała być moja „tabletka” na depresję. Najlepsza rzecz jaką zrobiłam dla siebie przez te 2 lata. Coffi zabierał mnie na regularne spacery i wprowadził energię do domu. Pokazał, że kontakt ze zwierzętami jest dla mnie bardzo wartościowy.
  • Poprzednie doświadczenia (było ich sporo) i poczucie, że mam w sobie siłę, że już raz dokonałam dla siebie rzeczy niemożliwej: ukończenie rocznego wyzwania biegowego Kamili Rowińskiej i meta maratonu warszawskiego w 2017 roku
  • Skupienie i osadzenie w wartościach osobistych i rodzinnych
  • Codzienna praktyka wdzięczności. Nie wyobrażam sobie dnia bez niej. Bez względu na to czy jestem na wyjeździe z grupą dzieciaków czy prywatnie w domu wdzięczność pozwala mi zauważać te małe radości i oczywistości.

Nie uratowały mnie te działania ale pozwoliły przeżyć, trwać, „utrzymywać się na powierzchni”. Nie wiedziałam, że na np. rekolekcjach spotkam rodziców, którzy przez długie miesiące będą dla mnie grupą wsparcia. Że ta dwudniowa obecność będzie dobrym miejsce do obserwacji postaw rodzicielskich i spojrzenia, w którą stronę na pewno nie chcę iść w moich przeżyciach.

Dzisiaj po długich miesiącach cieszę się z każdego małego kroku, który zrobiłam.

 

  1. Cel matki o archetypie poszukiwaczki:

Wyjaśnić co było źródłem śmierci, zapaści małego organizmu?

Co się takiego wydarzyło? Zbliżyć się do prawdy najbliżej jak tylko można.

 

Odkrywałaś swój archetyp kiedyś? Nie? Polecam Ci ciekawe spojrzenie na siebie.

A test Gallupa może robiłaś? Wiesz coś o nim? Nie? Też Ci polecam.

 

Jednym z talentów w moim TOP 5 jest Focus. Dał mi o sobie znać i wsparł mnie mocno. Wiele razy go w sobie czułam ale szczególnie w dwóch okresach: tym o którym czytasz teraz i przy okazji borykania się z problemami snu Heli.

Poszukiwania odpowiedzi na powyższe pytania to była jedyna rzecz w czasie wolnym, którą się zajmowałam.

 

Cierpliwie czekałam na wyniki badań genetycznych (może nie wiesz ale czeka się na nie dłuuugie miesiące), na wyznaczone wizyty konsultacji. Na wyniki sekcji zwłok też.

 

Pamiętam, jak w grudniu (18.12.2018 roku), 6 dni przed świętami Bożego Narodzenia dostałam telefon z wynikami badań z IPCZD

– „Pani Edyta? …Nic nie wyszło, nic nie wiadomo, wyniki nic nie mówią, nie wiemy co było powodem śmierci Pani synka…”

i moje drążenie dalej,

– to niemożliwe! Przecież coś musiało wyjść? Coś musiało wpłynąć na zdrowie Teo.

 

Po którym usłyszałam:

– „…może to wirusy, może bakterie…nie wiadomo”

 

Kilka dni później, (20.12.2018) odwożąc Helę do przedszkola w nasz samochód wjechała Toyota. Przód auta zatrzymał się na drzwiach, przy których w foteliku siedziała Hela…

Tego samego dnia, tuż przed Wigilią 2018 trzymałam w ręku list polecony z wynikami sekcji zwłok.

Opisany każdy organ mojego małego synka… i żadnych wniosków.

 

Wtedy zrozumiałam bardzo namacalnie, że uczenie dzieci umiejętności samoregulacji od najmłodszych lat bardzo popłaca. Bo w dłuższym dystansie czasu dzieci uczą się też cierpliwości, czekania na swoją kolej i zaufania.

Ja:

* niecierpliwa,

*z tych, które lubią wszystko „na już”, „na teraz”, „natychmiast”, „na wczoraj”,

*”kąpana w gorącej wodzie”,

*z ogromną potrzebą działania, aktywności,

*i wysokim progiem pobudzenia,

*szybko popadam w złość i gniew.

I nagle. Mam 36 lat. W łazience, laktatorem ściągam mleko z piersi bo od dwóch dni nie karmię już synka. Teo zmarł i nikt nie wie dlaczego. Rozpoznania brak a lekarze mi mówią, że wyniki badań będą najszybciej za pół roku!

 

Mam ochotę, jak prawie każdy dwulatek, położyć się na ziemi i kopać …

gdyby nie moja niemoc psychofizyczna.

Rozdarcie wewnętrzne.

Bezsilność.

Wrażenie „odarcia z szat”

 

Czekania się uczyłam.

Pokory.

Byłam cierpliwa jak nigdy.

 

  1. Otocz się specjalistami, którzy działają z głębokich pokładów swojej misji.

Jak to zrobić, kiedy w świecie jest ich pełno?

 

Na słowo „najlepszy specjalista” zaczynałam dostawać dreszczy i gęsiej skórki. W moim przypadku trzymałam się od nich z daleka. Za to świadomie dobierałam ludzi (z kręgu medycznego, naukowego i klinicznego), z którymi trzymałam kontakt.

Mój umysł, ciało i dusza wyznaczali mi kierunek czy i kogo mam się słuchać i trzymać. Zaufałam swojej intuicji. Dziękuję z serca za postawę, zaangażowanie, szacunek, poświęcony czas, przygotowywanie się do każdej konsultacji, za „otwartą głowę”, zrozumienie i codzienne budowanie swojej wiedzy oraz pokonywanie swoich trudnoiści:

*pediatra: dr Andrzej Majkowski

*dietetyk: Bożena Kropka

*immunolog: dr Anna Romanowska

*terapia craniosakralna: Joanna Sopińska-Stanek, Łukasz Kaczmarek

*terapia indywidualna: cudowna i niezastąpiona Aurelia Dembińska

*genetyk kliniczny, który nadał kierunek dalszym badaniom: dr Anna Kutkowska

*genetyk naukowiec i lekarz, który wniósł nadzieję: prof. Rafał Płoski

*krajowy konsultant w dziedzinie Pediatrii Matabolicznej, która zgłosiła chęć powołania zespołu specjalistów by wyjaśnić ten „ciekawy poznawczo przypadek” dr hab. n. med. Jolanta Sykut-Cegielska, prof.IMIDz

*Anna Choińska- Instytut na rzecz pojednania w rodzinie

* dietetyk z zespołu Mauricz.com: Małgorzata Ostrowska za wsparcie wiedzą na samym początku moich poszukiwań

 

  1. Emocji się nie je! Emocje się przeżywa.

Potrzebowałam przeżyć smutek, żal, rozpacz, wściekłość, bezsilność, gniew żeby móc pożegnać się ze swoim dzieckiem.

Żeby móc pozwolić mu odejść.

 

Dzięki świadomie przeżytym emocjom nie tracę czasu i energii na coś czego nie mogę zmienić.

  • Nie użalam się nad sobą.
  • Nie „zaglądam do kieliszka”
  • Nie łykam „garści tabletek” żeby nie czuć bólu.
  • Nie objadam się czekoladą w ilości, której mój organizm nie jest w stanie strawić,
  • Nie wpadam w ciągi jedzeniowe albo bunt jedzeniowy
  • Nie truję siebie i bliskich energią „człowieka wampira”

 

 Mogę swoją energię skierować na budowanie czegoś nowego.

 

Płakałam dużo choć i tak od „życzliwych” ludzi usłyszałam „jakoś tak nie zauważyłam, żebyś przeżywała mocno”.

 

Nie miałam stałego miejsca, choć lubiłam zamykać się w biurze i oglądać rodzinne wspólne zdjęcia z Teo albo zaszywać się w samochodzie i jechać przed siebie. Falami emocje do mnie wracały. Czasami w najmniej spodziewanych momentach. Przychodzą cały czas ale coraz rzadziej. Odpuszczam wszystko inne wtedy i pozwalam im wybrzmieć. Akceptuję je. Są częścią mnie. Są jak dzieci, które potrzebują uwagi. Odchodzą jak im ją dam.

 

Skąd takie przekonania w głowach ludzi/lekarzy, że na wszystko najlepsza jest tabletka?

Skąd przekonanie że tabletka załatwi „wszystko”, uleczy ze „wszystkiego”?

Kolejna wizyta po skierowanie na n-te badanie i pytanie lekarza „a bierze Pani leki (wyciszające)?”

 

Skąd taki pomysł, że trzeba się szybko uspokoić, że nie wolno płakać?

 

Dlaczego nie ma „otwarcia głów” na alternatywną ścieżkę?

Dlaczego nie może być kilku koncepcji rozwiązania?

Skąd takie przekonanie, że istnieje tylko jedna słuszna ścieżka…?

Skąd takie ograniczenie?

 

(Nie wiem z jakiego powodu ten temat tak mnie porusza…może dlatego, że obserwuję iż ta łatwość w zaleceniu „tabletek” jest już od najmłodszych lat. Rodzic kilku miesięcznego dziecka mającego trudności z wyciszeniem się, zaśnięciem potrafi dostać zlecenie na „tabletkę/syrop”. Rodzic dziecka nietypowo rozwijającego się też ją dostanie. Na te same bolączki i dużo innych. Kiedy jest to uzasadnione rozumiem ale alternatywy też jakieś są. Dlaczego nie pokusić się o nie na początek…?)

 

Jesteśmy różni i różne też są nasze reakcje. Być może są wśród nas takie kobiety, które potrzebują wsparcia leków. Nie neguję tego!

Znasz siebie najlepiej i wiesz czy leki/tabletki na tym etapie, na którym jesteś mogą Ci pomóc. Niemniej jednak pozostawiam to własnej ocenie i świadomości.

 

Ciało- dusza-umysł to trio, które wpływa na zdrowie psychofizyczne. Spójność pomiędzy nimi buduje zdrowie. Równowagę w zdrowiu. Kiedy „cierpi” jeden obszar po czasie „rachunek” wystawi inny.

 

Dałam temu przekonaniu wiarę i zaufałam.

Emocje każdy z nas przeżywa je po swojemu, tak jak został tego nauczony. Jeden tłucze się z wściekłości, drugi zagląda do kieliszka lub ucieka w pracę- wszystko to nieudolne pokazanie „nie radzę sobie”.

Jak zatem dziecko w klimacie takiego domu ma sobie radzić ze swoimi emocjami?

No marne szanse…

Proces żałoby trwa.

Domyka się u jednych u innych może nawet nigdy się nie domknie, wszystko zależy od indywidualnej postawy. Różnimy się w przeżywaniu, wychodzeniu, radzeniu sobie i reagowaniu. Znaleźć sposób i czas na przewartościowanie życia. Na decyzję.

Żebyś dobrze zrozumiała. Nie przechodziłam płynnie punkt po punkcie tych lekcji. Czasami byłam już w innym miejscu i coś wydarzyło się co spowodowało, że np. Powróciłam do pierwszych 3 punktów.

Kiedy na nowo ustaliłam swój kierunek w zgodzie z moimi wartościami, idę dalej.

 

  1. Zdrowie mojego dziecka jest najważniejsze!

Truizm.

 

Stan zdrowia mamy jest tak samo ważny!

Stan zdrowia dziecka = zdrowie mamy + zdrowie taty.

Zdrowie= zdrowie fizyczne +zdrowie psychiczne

 

Ciało jest jedno a w środku znajdują się poszczególne układy, które są ze sobą ściśle powiązane.

Nie daj sobie wmówić że jest inaczej!

 

Po śmierci Teo:

Gastrolog opowiadał mi o układzie trawiennym i wynikach badań.

Okulista patrzył na dno oka i odnosił się do badań poprzedników.

Nefrolog sprawdzał nerki.

Neurolog mózg.

Hepatolog na wątrobę itd.

Każdy wydał swoją opinię a nikt z nich nie był mi wstanie powiedzieć jak ta cała medyczna teoria odnosi się do ciałem mojego dziecka i co tak naprawdę się wydarzyło?

Jak to możliwe???

 

Znaleźć człowieka, który potrafi czytać wyniki badań. Umie łączyć fakty ze sobą. Który skojarzy to o czym ty mu opowiadasz tz. objawy z ciała, które widziałaś przebywając ze swoim dzieckiem 24h na dobę z wynikami badań.

 

Mistrzostwo świata!

 

Lekarz, specjalista co potrafi mówić o ciele i poszczególnych jego organach jako o jedności – to było moje marzenie w roku 2019…i co się wydarzyło? Znalazłam ich dwóch a w 2020 roku trzeciego😊

 

To, że czegoś nie widać na skórze wcale nie oznacza, że problemu nie ma. Objawy może dawać też układ nerwowy i widoczne mogą być w zachowaniu dziecka!

 

Teo miał podejrzenie AZS ale nie to było powodem jego śmierci.

Choroby mitochondrialne bo to na nie pada rozpoznanie to coś więcej. Jaki lekarz ma o nich pojęcie?

Na pewno nie ten na którego trafiliśmy w pierwszym szpitalu…

Ostatecznej diagnozy nie ma.

Ok.

Mam na to zgodę wewnętrzną.

 

Hipotezy są różne:

*choroba mitochondrialna, która jest niewidoczna w zaawansowanych badaniach genetycznych

*nietypowy ale jednak wstrząs anafilaktyczny,

*leki, które zostały podane,

*nietolerancja salicylanów

*uczulenie na nikiel

*nietolerancja histaminy

*jakaś inna nadwrażliwość organizmu niewiadomego pochodzenia?

Wszystko jest możliwe. Bez względu na to „wszystko” zdrowie rodziców jest punktem wyjścia.

 

 

  1. Rodzina to zespół.

W zespole potrzebny jest lider i partnerzy do działania.

Anarchia, jednych podporządkowuje a innych prowadzi do buntu.

Bunt potrafi prowadzić do rozłamu i konfliktów.

W moim zespole zdanie KAŻDEJ osoby jest tak samo ważne!

Potrzeby KAŻDEJ osoby są tak samo ważne.

Nawet jeśli najmłodszy ma kilka miesięcy.

Moje potrzeby też się liczą.

Jestem rodzicem- wzorem.

Przewodnikiem.

Drogowskazem, który wskazuje najlepszą drogę (w zgodzie z wartościami rodziny).

 

Dzięki mnie moje dziecko się uczy.

Naśladuje wszystko.

Kiedy się złoszczę widzi mnie. Kiedy ono się złości reaguje jak ja. Albo mąż.

Kiedy się śmieję widzi mnie i te emocje też wyraża jak ja. Albo tata.

 

Mówienie i robienie potrzebuje iść w parze.

Samym mówieniem nie zmieniam nic.

Moje dziecko to działacz.

 

„Gram praktyki jest lepszy niż tona teorii” tak powiada Maria, od której uczę się nowego podejścia.  

0 praktyki = 0 doświadczania = 0 błędów  = idealny rodzic=0 wniosków = 0 zmian =0 postępu

Zespół potrzebuje 10% teorii 90% praktyki.

Lider który mówi a nie robi tego o czym mówi staje się teoretykiem

 

  1. Samodzielność

Dzisiaj towarzyszy mi przekonanie, pewność i ogromna radość, że bez względu gdzie teraz jest moje maleństwo – radzi sobie.

W wieku 10 miesięcy Teo umiał się regulować, wyciszać, sam zasypiać.

Potrafił się przemieszczać z podparciem, pić z kubeczka samodzielnie, rozlewając co nieco przy tym😊Szukał aktywnie wzrokiem Heli lub taty jak pytaliśmy gdzie jest, dzielił się zabawką, którą przynosił. Wiedział dobrze, że tata nie pozwalał mu wchodzić do kącika komputerowego😉 Słyszał jak tata do niego mówił i mimo wszystko robił swoje😊

Przytulanie to była ulubiona aktywność Teo. Zwiedzał swój cel i wracał by się przytulić, położyć główkę na kolankach i poleżeć.

Uwielbiałam te momenty😊

Był czas na aktywność, na jedzenie, na spanie i koniecznie na przytulanie.

Główka na kolankach musiała być😊

Osiągnięcie tych umiejętności pozwala mi wierzyć, że Teo daje sobie radę już beze mnie. To przekonanie towarzyszyło mi od początku. W tym temacie miałam poczucie lekkości bo wiem, że radzi sobie najlepiej jak umie.

Nauczenie dziecka niezależności (w działaniu i myśleniu) jest dla mnie priorytetem.

To nie oznacza, że robię to po to by „leżeć i pachnieć” tylko po to by wspierać dziecko.

By mieć przekonanie, że bez względu kto przy moim dziecku jest ono poradzi sobie gdziekolwiek i z kimkolwiek będzie. Chcę być blisko, kiedy ono tego potrzebuje, kiedy sobie z czymś nie radzi ale w zdrowych relacjach. W bezpiecznym przywiązaniu. W zaufaniu.

Mój cel jako mamy, terapeuty jest jeden:

Mały czy większy człowiek, prawidłowo się rozwijający czy z jakimś zaburzeniem rozwoju potrzebuje w przyszłości (nawet nie wiesz, kiedy to nastąpi!) radzić sobie samodzielnie.

Kiedy będzie potrzebował wsparcia poczekasz aż poprosi o nie. Proszenie o pomoc to też element pracy nad regulacją, samodzielnością i niezależnością.

 

  1. Żałoba to proces.

Potrafi trwać długo.

Teorie są różne. Bywa, że ten czas zakrawa o wątek depresyjny i lękowy.

„Postawienie siebie na nogi” jest procesem. Ja ten proces zaopiekowałam od kilku stron (w punkcie 4 o tym pisałam).

Zajęłam się ciałem, duszą i umysłem jednocześnie, bo ludzi od których się uczę mówią, że te obszary tworzą cały organizm.

Uświadomienie sobie „co ja żegnam?” w tym okresie też było dla mnie pomocne.

Wraz z odejściem Teo straciłam moje wizje.

Marzyła mi się wielka rodzina, adopcja, pełna chata, harmider i hałas. Codzienny rozgardiasz, „kołowrotek”, którego być może Ty nie znosisz😊

Ja go lubię.

To tempo, działanie, które ten „kołowrotek” ze sobą niesie – w nim się czuję świetnie.

Przeżyłam więcej niż jedną stratę.

 

Teraz mam otwartą głowę na nowe marzenia i plany.

 

  1. Liczy się tylko tu i teraz.

To najlepszy moment, który może się teraz wydarzać.

Korzystam z każdej chwili życia.

Mam czas na pracę, która raduje moje serce i ubogaca mnie wewnętrznie. Pozwala się rozwijać.

Jednocześnie mam świadomość przemijania.

Nic nie jest nam dane na zawsze.

 

Kiedy jestem z Helą chłonę ją wszystkimi zmysłami.

„Wciągam Cię uszami”😊 tak do niej mówię czasami.

Waham, głaszczę, tulę, całuję, i notorycznie zadaję jej to samo pytanie

 „jak mogę Ci pokazać, że cię mocno kocham?”,

„mówiłam Ci dzisiaj, że Cię kocham?”

A kiedy zdarzają się chwile jej frustracji i złości, mówię jej:

„kocham Cię bez względu na to jak się zachowujesz, nawet jak jęczysz i marudzisz”

A, kiedy ja coś przeżywam i denerwuję się, słyszę:

„kocham Cię bez względu na to, że krzyczysz”

 

Jestem dla siebie wsparciem.

„Przytulam” siebie ile się da.

Zawsze mam dobre intencje.

Jestem dla siebie wyrozumiała.

Akceptuję swoją wrażliwość i mam na nią zgodę wewnętrzną.

Daję się ponieść chwili.

 

To nie oznacza, ze nie planuję, że żyję tylko chwilą.

Żyję chwilą i jednocześnie znajduję przestrzeń by wyznaczyć, planować czas na to co dla mnie ważne.

 

 

 

ZAKOŃCZENIE:

Z pewnością czytając ten artykuł poczułaś sporo emocji. 

Pamiętaj moim celem nie było wywoływanie w Tobie współczucia. 

W moim podejściu współczucie to ponowne postawienie mnie w roli ofiary a ja nią nie jestem i nie chcę być. Nie chcę być widziana przez jej pryzmat bo to odbiera mi moc sprawczą.

Jednocześnie rozumiem, że cała sytuacja, w tym powyższy wpis, może otwierać w Tobie pewne emocje. Szczególnie jeśli jesteś mamą.

Spójrz na tą sytuację inaczej:

Zadziało się życie.

Przepracowałam te emocje, które potrzebowałam zaopiekować w odpowiednim do tego miejscu i z odpowiednimi ludźmi.

 

Pisałam ten artykuł dość długo i tak samo długo zastanawiałam się nad jego publikacją dlatego będzie mi miło jak podzielisz się w komentarzu swoją lekcją lub refleksją po jego lekturze.